8.05.2020

Wallflowers - Bath and Body works

Minęło już prawie pięć lat odkąd napisałam posta o Wallflowers z Bath and Body Works (tutaj) i nadal ich używam. Głównie dlatego, że można je włączyć do kontaktu i wyjść z domu. Jedyny problem jest taki, że trudno je dostać w Londynie (gdzie teraz mieszkam), więc kupuję w Warszawie albo jak mąż jedzie w delegację do USA. Czasami skuszę się na zakup na amazonie, choć uważam, że ceny są tam naprawdę wyśrubowane.



Wallflowers składają się z dwóch części: plastikowych wtyczek do kontaktu i wkładów. Wkłady zmieniły się jakiś czas temu i teraz można je postawić na płaskim zakończeniu. Całkiem sprytnie! Ze starymi, które kończyły się szpicem, był problem nie tylko z ich przechowywaniem po otwarciu, ale też gdy zapach się kończył. Najpierw Wallflower pachniał super intensywnie, a po trzech-czterech tygodniach nic nie było czuć, ale szkoda było wyrzucić, bo w środku nadal był kolorowy płyn i czekał tak człowiek aż kompletnie wyparuje kolejne dwa tygodnie. Teraz zapach rozprzestrzenia się bardziej równomiernie.


(Porównanie starego, niebieskiego wkładu Wallflower po lewej z nowym, fioletowym po prawej)

Jeśli wahacie się jaki kolor wtyczki kupić, polecałabym kolory neutralne jak białe czy szare albo ciepłe. Zazwyczaj po roku używania na powierzchni u góry pojawia się żółty osad, można go usunąć, ale przebarwienie zostaje i całość nie wygląda już tak estetycznie. Myślę, że ciepłe kolory wtyczki jak żółty albo czerwony będą lepiej maskowały te przebarwienia niż chłodne odcienie, które byłyby w większym kontraście.



Co do zapachów, to są dostępne klasyki jak i zapachy sezonowe. Osobiście uważam, że zapachy owocowe z BBW są dość plastikowe, więc trzymam się takich zapachów jak Fresh Water & Aloe, Turquoise Waters czy Rose Water and Ivy, a z męskich, perfumowanych zapachów miałam Succulents & Sandstone, Wild Sage & Aloe Crisp i Morning Air.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz